Jezioro Garda
Riva del Garda leży na północnym skraju jeziora. W tym miejscu jest ono węższe co wydaje się przeczyć twierdzeniu, że właśnie jesteśmy nad największym jeziorem Włoch. Z prawej strony, na łuku zatoki góry piętrzą się niemal od środka jeziora, a budynki i droga stwarzają iluzję jakby wrośniętych w skały. Za to po przeciwległej stronie, szczyty układają się w amfiladzie, a perspektywa powietrzna nadaje im charakterystyczny niebieskawo- zielony odcień zupełnie jak na obrazie „Madonna wśród Skał” Leonarda. Krajobraz w gatunku tych, dla których chce się szukać najlepszego kadru i ustawień aparatu godzinami. Niestety zaledwie godzinę otrzymujemy na całe miasto wraz z widokami jeziora. Musimy więc uciekać się do kradzieży ujęć- pośpiesznego przystawania, i „pstrykania” zdjęcia z jednoczesnym śledzeniem kątem oka kierunku, w którym podąża grupa.
Mimo tego cieszymy się smakiem miasta. Udajemy się dalej na przylegające do siebie Piazza 3 Novembre oraz Piazza Catena[1]. Ten ostatni, wbrew swojej nazwie otwiera się na jezioro. Żeglarz wprost z przystani wychodzi tutaj na główny plac miasta, z siedzibą municipio, trzynastowieczną wieżą zegarową Torre Apponale oraz licznymi kawiarniami i restauracjami, ulokowanymi w podcieniach. W pobliżu wieży próbujemy pierwszych w tej podróży gelati[2]. Zamawiam według sprawdzonej już metody, czyli rożek w trzech smakach- dwa z nich to zawsze fragola[3] i melone[4], dla słodyczy i orzeźwienia oraz smak szczególny, będący lokalną specjalnością. W Bellagio nad Como będzie to kasztan, w Bergamo- owoce leśne, a w Carmagnoli- fiołek… aczkolwiek z delikatnym posmakiem mydła. Po lodach, o smaku pełnym i słodkim i wykonaniu kilku zdjęć nad jeziorem opuszczamy miasto. Właściwie już w biegu do autokaru kupuję kolejny włoski przysmak– mrożoną San Benedetto Tè Verde, orzeźwiajacą, z delikatną nutą zielonej herbaty, której goryczkę zrównoważono zaledwie odrobiną cukru.
Jedziemy dwie godziny wzdłuż jeziora, przez Malcesine, z powtarzającym się motywem kanciastego zamku werońskiego rodu Scaligerich na wzgórzu.
Sirmione położone jest na cyplu. Oddalenie brzegów wschodniego i zachodniego oraz duża odległość od środka jeziora powoduje, że miasto wygląda jak położone nad zatoką morską bardziej niż rzeczywiste porty. Opływamy je w niewielkiej motorówce. Pejzaż widziany z tafli wody nabiera majestatycznej perspektywy. Zaczynamy od wschodniego brzegu, gdzie forteczka Scaligerich, wzniesiona na palach, zdaje się wynurzać wprost z jeziora, a niecodzienny charakter potęguje, widoczny przez wyłom w murze, wewnętrzny plac wypełniony wodą. W zamku więziony był Goethe[5] podczas swojej podróży do Włoch, co oczywiście pozwala mieszkańcom miasta po dziś dzień „odcinać kupony” od tego wydarzenia: mijamy na przykład statek wycieczkowy ochrzczony nazwiskiem poety.
Opływamy zachodni, turystyczny brzeg miasta, z ruinami rzymskiej willi efektownie odcinającej się od tła masywu Monte Baldo, tzw. Willi Katullusa (zdj. 4). W rzeczywistości tę dumną nazwę nadano już tylko ruinom, pozostałym po właściwej rezydencji wzniesionej dwieście lat po śmierci poety. Kończymy przejażdżkę obowiązkowym u każdego kapitana pokazem siarkowych źródeł bijących z dna jeziora oraz prędkości, jaką może rozwinąć łódka. Ponownie opływamy zamek, tym razem od strony północnej.
Zbliża się już pora południowej przerwy, korzystamy więc z chwili odpoczynku zajadając się sałatką owocową.
[1] Po polsku: Plac Łańcucha.
[2] Gelato – po włosku lody
[3] Fragola – po włosku truskawka
[4] Melone – to po prostu po włosku melon
[5] Johann Wolfgang von Goethe (1749-1832) – najsłynniejszy chyba poeta niemiecki, odbył również w latach 1786-1788 podróż do Włoch, której owocem były między innymi Elegie rzymskie
Piękne zdjęcia. Zwłaszcza to pałacu wyłaniającego się z wody nas zachwyca.
OdpowiedzUsuńGinny i Pan Tygrysek
ach, bo ten zamek to zamiast dziedzińca miał...jezioro :)
OdpowiedzUsuń